czytaj też: Prawdziwe życie na Bali – part 2/5
I mojej ulubionej, położonej w górach na wysokości 700 m n.p.m. Roztacza się z niej cudowny widok na całe Pemuteran i zatokę. Oglądam stamtąd wschody i zachody słońca. I spoglądam z gór na domy moich przyjaciół.
W listopadzie miałam przyjemność uczestniczyć w święcie religijnym Galungan. Bali się wtedy stroi. Świątynie wyglądają obłędnie. Ubrane kolorowymi parasolkami, tkaninami, ozdobami z liści palmowych i kwiatów. Równie pięknie ubierane są ulice. Jeśli zwiedzać Bali to właśnie w trakcie tych największych świąt.
Balijczycy uwielbiają świętować. Zawsze znajdzie się dobra okazja, a przecież w ich kalendarzu samych świąt jest ponad 200. Urodziny, wesela, różnorakie ceremonie rodzinne – to powód do spotkań i zabawy. Podobnie jak w naszej kulturze. Tylko mam nieodparte wrażenie, że tam tych okazji jest zdecydowanie więcej niż u nas.
Moja pierwsza ceremonia na jaką zostałam zaproszona przez Nillę to była kremacja zwłok zmarłego kilka dni wcześniej sąsiada. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Moje wyobrażenie tej uroczystości a rzeczywistość to dwie kompletne skrajności. Przez Pemuteran przetoczyła się wówczas gromada ubranych w tradycyjną kolorową odzież mieszkańców.
Przy wtórze muzyki gongów, niosąc w rękach, na głowach dary odprowadzili zmarłego na polanę nad brzegiem morza. Tam odbyła się rytualna kremacja. Mały stos na środku polany pod wielkimi palmami. I nic więcej.
Później popioły zebrano, umieszczono w wieży kremacyjnej i wysypano do zatoki. Patrzyłam na to wszystko oszołomiona. Żadnego płaczu, lamentu, ot spotkanie towarzyskie.
Kolorowe balony, mobilna knajpka z zjedzeniem i napojami. Jakiś gościu sprzedający tanie okulary przeciwsłoneczne. Plotki, ploteczki, ale wszystko z pełnym szacunkiem dla zmarłego. Inny świat.
czytaj też: „Prawdziwe życie na Bali – part 4/5”
Ekonomistka z zawodu, mocno osadzona w liczbach, „pochłaniaczka” książek i fanka dobrej muzyki. Od 2010 roku stale podróżuje. W 2017 r. w końcu znalazła swoje miejsce na świecie – indonezyjską wyspę BALI.