"Pinar del Rio to raj dla fotografów - budynki, kolory, gra światła oraz brak jakichkolwiek reklam i billboardów aż proszą się o zdjęcia!
Miasteczko jak z filmów o Dzikim Zachodzie, z tym że zdecydowanie bardziej kolorowe. Kolorowe jednak tylko na zewnątrz, ponieważ powietrze przesiąknięte jest ciężarem życia. Dlaczego więc zachęcam do podróży do tego miejsca? Ludzie są tam niezwykle serdeczni i ciekawi świata i w przeciwieństwie do turystycznych kubańskich miejscowości, nie traktują cię jak kolejnego bogatego turystę. Nawet jeśli po odstaniu w długiej kolejce do piekarni dowiesz się, że chleb jest tylko dla mieszkańców i na kartki, kilka osób zaprowadzi cię do najbliższego sklepu i zapyta czy aby na pewno nie potrzebujesz czegoś jeszcze.”
– Marina Furdyna