czytaj też: Co ma wspólnego ABBA z Australią part 2/5
Fajnie jest, ale w końcu musi paść komenda „na koń”. Mamy do przejechania jak co dzień 1000 km. Przydaje się zakupiona w Sztokholmie płyta ABBY, która będzie nam towarzyszyła przez całą podróż, i którą przesłuchamy nie jeden raz.
Po drodze wszędzie znaki „Flood Road” z miernikami głębokości nawet do 4 m. Pogięło ich czy co? Wszędzie sucho, ani kropli wody. Wybieramy kemping docelowy. Patrząc na mapę ambitnie, ale do zrobienia. Mylimy się. Nie pierwszy zresztą raz. Prawdę mówiąc prawie nam się udało, a jak wiemy „prawie” czyni wielką różnicę. Okazało się, że na kemping można wjechać tylko do godziny 19. Byliśmy 20 minut później, ale mimo że kemping był na totalnym zadupiu, to właścicielka stwierdziła, że spóźnionych gości nie przyjmie, bo takie ma zasady. Z zasadami ciężko polemizować, więc lecimy dalej. Po ciemku oczywiście. Całe szczęście po 50 kilometrach znajdujemy stację benzynową z miejscem dla kamperów. Oczywiście zamkniętą. Przecież po ciemku w Australii nikt normalny nie podróżuje. Całe szczęście brama znowu nie jest zamknięta na klucz. Z głodu już dawno odechciało się nam jeść, więc jakieś zimne zawijańce kupione rano muszą wystarczyć. Mamy nawet możliwość podłączenia się do prądu. Akumulator naładowany, więc nie trzeba będzie pić jutro ciepłego wina 🙂
czytaj dalej: Co ma wspólnego ABBA z Australią part 4/5
Poznański prawnik, pasjonat sportu i podróżowania. Kilkanaście lat uprawiał jeździectwo, zdobywając medale w zawodach regionalnych i ogólnopolskich. Obecnie zapalony triathlonista. Do 2017 r. ukończył 26 startów triathlonowych na różnych dystansach. Realizując pasję podróżniczą odwiedził wszystkie kontynenty z wyjątkiem Antarktydy.