Szczerze mówiąc nie przeprowadziliśmy jakichś szczególnych analiz co do pogody w tym okresie, wychodząc z założenia, że jak na półkuli północnej zbliża się zima, to na półkuli południowej musi zbliżać się lato. Czarne jest czarne, a białe jest białe. Trasa podróży też nie wydawała się skomplikowana. Z Perth do Darwin samochodem, potem skok na parę dni na Tasmanię (wszyscy byli w Australii, a na Tasmanii nieliczni – YES, YES, YES!), jeden dzień w Melbourne i szybki powrót do domu. Łącznie 12 dni razem z podróżą.
Skoro miejsce wybrane to trzeba zabrać się za bilety. Wtedy okazało się, że najtaniej można pokonać tę trasę startując ze Sztokholmu! Wszystko zorganizowane w tydzień. Pozostałe drobiazgi jak mapy, przewodnik, czy samochód spokojnie można ogarnąć na chwilę przed wyjazdem.
Podróż zbliża się nieubłaganie więc trzeba w końcu zorganizować samochód. I tu zaczęły się pierwsze schody. Na taką trasę wydawało się nam, że najlepiej będzie wziąć Land Cruisera. Duży, wygodny, wszędzie wjedzie i jeszcze od biedy można się przespać po rozłożeniu tylnych siedzeń (logika wskazywała, że taka opcja nie będzie potrzebna, bo przecież zawsze można spać w hotelu/motelu). Szkoda że Australijczycy nie wpadli na to, żeby mieć takie samochody w swojej ofercie.
Na niecały tydzień przed wyjazdem okazało się, że można wypożyczyć mniejszy samochód, ale za kosmiczne pieniądze, dodatkowo z brakiem pewności, czy w danym dniu samochód będzie dostępny w Perth. Niezły bigos. Szybka narada i jest nowy pomysł – kamper. Nie minęło 10 minut i kamperek zarezerwowany. Miód malina, full wypas na bazie Toyoty Hilux. Napęd 4×4, silnik 3l diesel i jeszcze o wiele tańszy od zwykłego samochodu. Brawo my! Ponieważ była to wyjątkowa okazja, czytanie takich bzdur jak warunki wynajmu, to jedynie strata czasu… Po ich przeczytaniu w samolocie okazało się, że są limity, których zmiana będzie musiała kosztować. Ale w takim momencie martwienie się jest już nie na miejscu. Lepiej przyjąć prawdę oczywistą, że skoro stać cię na konia, to i na owies musi starczyć.
No to zaczynamy. Poznań 5 rano. Zgodnie z prognozą pogody, w Australii leje, ale za to na Tasmanii słońce. Co zrobisz? Nic nie zrobisz! Poznań – Warszawa – Sztokholm. Kolejny samolot do Frankfurtu wieczorem. 8 godzin do zabicia. Ponieważ latem odwiedziłem Sztokholm to wiedziałem, że trzeba zobaczyć starówkę, muzeum Vasa (oryginalny XVII-wieczny statek, który zatonął w porcie podczas inauguracyjnego rejsu, odnaleziony po 333 latach w drugiej połowie XX wieku) oraz muzeum wiecznie żywego zespołu ABBA. Pogoda nie sprzyjała, ale plan wizyty został w pełni zrealizowany. Po zakupie w muzealnym sklepie koncertowego albumu ABBY (jeszcze nie wiedzieliśmy jak bardzo się przyda), podśpiewując znane i lubiane przeboje tego kultowego zespołu pojechaliśmy na lotnisko.
czytaj dalej: Co ma wspólnego ABBA z Australią part 2/5
Poznański prawnik, pasjonat sportu i podróżowania. Kilkanaście lat uprawiał jeździectwo, zdobywając medale w zawodach regionalnych i ogólnopolskich. Obecnie zapalony triathlonista. Do 2017 r. ukończył 26 startów triathlonowych na różnych dystansach. Realizując pasję podróżniczą odwiedził wszystkie kontynenty z wyjątkiem Antarktydy.